Film

W tym dziale prezentujemy filmy, które są powiązane z Islandią tematem, miejscem akcji, produkcją lub osobą reżysera. Islandzka kinematografia, chociaż skromna (a być może właśnie dlatego) jest szalenie wyrazista. Poniżej znajduje się jedynie jej mała część, którą udało się nam poznać w polskich kinach lub na festiwalach.

Jeśli chcecie wiedzieć więcej, zajrzyjcie na stronę Islandzkiego Centrum Filmowego.

Gdybyście zaś chcieli obejrzeć kilka filmów na Islandii, polecamy Wam dwa festiwale: Reykjavik International Film Festival oraz Nordisc Panorama.

101 Reykjavik

tytuł oryginalny: 101 Reykjavík
reżyseria: Baltasar Kormakur
rok produkcji: 2000
kraj: Dania/Francja/Islandia/Norwegia

101 reykjavik

Film powstał na podstawie powieści o tym samym tytule autorstwa Hallgrimura Helgasona. Odbiega on znacząco od wszystkich innych produkcji islandzkich. Reykjavik przedstawiony jest jako miejsce sodomiczne, gdzie alkohol, narkotyki, seks i niechciane ciąże są chlebem powszednim jego mieszkańców. Wydawałoby się, że temat jest dobrze znany wszystkim z większości seriali młodzieżowych. Coś go jednak wyróżnia z masy podobnych filmów. To niepowtarzalny element artystyczności. Nie chodzi w nim bowiem o to, by ukazać ciemną stronę stolicy Islandii, ale stan, w jakim znajdują się bohaterowie, reprezentujący całą społeczność – marazm, odrobina lenistwa, lekkie wynaturzenie relacji międzyludzkich.
Główny bohater, Hlynur, ma 30 lat i nadal mieszka z matką, nie pracuje, żyje z zasiłku. Jego życie, choć pełne egzystencjalnego bólu i niepokoju, jest dość rozrywkowe. Wstaje po południu, ogląda telewizję, surfuje w sieci, co wieczór wychodzi na imprezę. Nie czyta listów z urzędu pracy, nie dba o dziewczynę, nienawidzi świąt i spotkań rodzinnych. W żadnym razie nie jest to człowiek zbuntowany czy niebezpieczny. Wręcz przeciwnie, jest nieco niezdarny i dość sympatyczny. Jemu po prostu niczego się nie chce. Wszystko robi za niego jego matka. Nie trwa to jednak w nieskończoność. Wszystko zmienia się, kiedy Hlynur poznaje jej przyjaciółkę, pełną południowego temperamentu Hiszpankę… Dochodzi w nim w do bolesnej, ale ciekawej przemiany, nagle musi udźwignąć ciężar, jaki zrzuca na niego życie, poradzić sobie ze świadomością, jakiej nabiera, kiedy dowiaduje się, że…
Film bawi i skłania do refleksji. Wyraziste postaci w nim kreowane dają przegląd postaw ludzkich znanych nam z codzienności. Analiza zachowania głównego bohatera w nim zawarta, pozwala zrozumieć mechanizmy rządzące naszym życiem i wykryć elementy, które mają wpływ na jego taki a nie inny kształt. Zabawne dialogi i dobrze dopasowana do obrazu i tempa akcji ścieżka dźwiękowa sprawiają, że ogląda się go z przyjemnością.
“101 Reykjavik” został doceniony także w Polsce, w dwutysięcznym roku dostał Złotą Żabę za najlepsze zdjęcia na festiwalu Camerimage w Łodzi.

Karol Kwiatkowski

Anioły Wszechświata

tytuł oryginalny: Englar Alheimsins
reżyseria: Friðrik Þór Friðriksson
rok produkcji: 2000
kraj: Islandia

anioły wszechświata
Film jest ekranizacją książki autorstwa Einara Mára Guðmundssona, powieści inspirowanej życiem i chorobą brata pisarza – Pálmiego Örna Guðmundssona.
W opowieść o losach głównego bohatera wplecione są również spostrzeżenia dotyczące sztucznie podzielonego współczesnego społeczeństwa; opozycji między zdrowymi i chorymi ludźmi. Wnikliwa analiza pozwala stwierdzić, że tak naprawdę różnice miedzy domem a szpitalem są fasadowe, płytkie, pod nimi zaś kryje się pewnego rodzaju podobieństwo.
Rzecz dzieje się w Reykjaviku, stolicy Islandii. Páll początkowo jest zwykłym człowiekiem, który wiedzie pozornie szczęśliwe życie. Jest zakochany w Dagný, ma dobre relacje ze swoim przyjacielem, Rognvaldem. Wszystko jednak szybko zaczyna się komplikować. Wątek miłosny kończy się dosyć drastycznie – Dagný nie chce być z Pállim, ponieważ ten reprezentuje nieco niższy niż ona status społeczny. Ta decyzja jest kluczowa dla całego filmu. To w jej wyniku główny bohater zaczyna popadać w chorobę psychiczną. Na początku niedostrzegalna powoduje zmiany w jego zachowaniu, które wpływają zarówno na członków najbliższej rodziny, jak i na sąsiadów, którzy zaczynają się coraz bardziej izolować. Zapada decyzja o zapisaniu Pálliego do szpitala w Kleppur.
W Kleppur Páll poznaje nowych przyjaciół. Jest tam Oli, który pisze piosenki dla Beatlesów, Viktor, przekonany, że jest Hitlerem oraz Petur, wielki naukowiec. Okazuje się jednak, że “obłąkanie i szaleństwo istnieją tak samo poza ścianami Kleppur”, kiedy Rognvald popełnia samobójstwo. W samym zaś szpitalu jest również miejsce na przytomną i racjonalną ocenę własnego życia, której dokonuje główny bohater. Kto zatem decyduje o tym, kogo należy uznać za chorego i zamknąć go w szpitalu, a komu pozwolić funkcjonować w społeczeństwie? Czym tak naprawdę jest choroba psychiczna?
Mimo że film opowiada o ciemnej stronie życia, o popadaniu w szaleństwo, o zamknięciu w szpitalu, nie jest smutny czy przygnębiający. Zawiera wiele zabawnych scen i sytuacji, które demaskują absurd wszelkich systemów społecznych. Pozostawia widzowi dowolność interpretacji i oceny poruszonego tematu.
Warto zwrócić również uwagę na ścieżkę dźwiękową skomponowaną przez Hilmara Örna Hilmarssona, która nadaje wyjątkową atmosferę całej historii. Artysta często robi muzykę filmową, do tego śpiewa rímury, współpracował również z zespołem Sigur Rós.

Natalie Radomski

Astropia

tytuł oryginalny: Astrópia
reżyseria: Gunnar B. Gudmundsson
rok produkcji: 2007
kraj: Wielka Brytania/Finlandia/Islandia

astropia

Z filmem “Astrópia” (2007) jest kłopot. Widzowie przyzwyczajeni do oniryczno-mrocznych, introwertycznych albo co najmniej ironicznych islandzkich klimatów filmowych mogą przeżyć prawdziwy szok, oglądając lekko kiczowatą komedię o perypetiach mało rozgarniętej blondynki w świecie gier RPG.
Powstały w koprodukcji brytyjsko-fińsko-islandzkiej film opowiada o pięknej Hildur (granej przez Ragnhildur Steinunn Jónsdóttir), która z dnia na dzień musi swoje luksusowe, pozbawione trosk (i sensu) życie zmienić na oszczędne acz pełne przygód chwile spędzone w pracy w sklepie z artykułami dla wielbicieli fantasy – tytułowej Astropii. Bohaterskie niemal sceny rozwoju bohaterki w zakresie wiedzy o komiksach oraz prowadzeniu księgowości w małym przedsiębiorstwie przeplatane są obrazami wyobrażonych przeżyć Hildur w odkrywanym przez siebie świecie gier RPG. W to wszystko wpleciony jest wątek miłosny zanurzony w aferze kryminalnej. Dla każdego coś miłego?
“Astrópia” to pierwszy długometrażowy film Gunnara B. Gudmundssona, który do tej pory skupiał się na krótszych formach. Swoją retoryką film przypomina mieszankę patosu islandzkich produkcji kostiumowych oraz mało finezyjnego humoru rodem z popularnego na wyspie serialu “Næturvaktin” i jego 2 kolejnych serii: “Dagvaktin” oraz “Fangavaktin”.
Można śmiało zredukować “Astrópię” do ciekawostki wyświetlanej na festiwalach filmów kiczowatych, ale wydaje się, że może ona być ważnym dopełnieniem naszego rozumienia Islandii jako takiej. Wyspa reprezentowana muzycznie i filmowo obecnie przez określony typ twórczości pokazuje w Astrópii swojską, małomiasteczkową twarz, rubaszny humor, proste skojarzenia.
Kontynentalnej Europie może wydawać się, że Islandię zamieszkują setki tysięcy chłopców w typie Noi Albinoi oraz że przeciętny Islandczyk ubiera się, jak Bjork i słucha tylko wibrafonu prosto z płyt Sigur Ros. Tymczasem to właśnie wiejskość wydaje się być elementem, który opisuje tę społeczność lepiej niż jakikolwiek inny. Wszechobecne swetry z owczej wełny, mała populacja, skłonność do kiczu (kto nie słyszał islandzkiego country, ten nie wie nic o życiu), rubaszny humor, głębokie lokalne zakorzenienie – czy tego właśnie nie ma w Astrópii?
Ten film z pewnością nie jest arcydziełem światowego kina, efekty specjalne pozostawiają w oczach i sercu niedosyt, ale jako zjawisko i świadectwo pewnych postaw i gustów wart jest chwili uwagi.

Marzena Michałek 

Bagno

tytuł oryginalny: Mýrin
reżyseria: Baltasar Kormákur
rok produkcji: 2006
kraj: Islandia/Niemcy/Dania

bagno

“Bagno” – adaptacja powieści Arnaldura Indriðasona “W bagnie”, film zaliczany ze względu na “surowość i daleko idącą ekonomię kadru” do gatunku neo noir – jest jednym z najlepszych i najciekawszych islandzkich obrazów pokazywanych kiedykolwiek w Polsce.
Można na ten film patrzeć jak na rasowy, dobrze zrobiony kryminał, który respektując uniwersalne prawa kina gatunków, niesie przekaz zrozumiały dla widza spod każdej szerokości geograficznej. We własnym domu, w suterenie budynku położonego na bagnach w północnej części Reykjaviku ginie starszy mężczyzna. Dochodzenie prowadzi borykający się z kłopotami rodzinnymi inspektor Erlendur, znużony życiem okularnik w swetrze z islandzkiej wełny, ojciec prostytuującej się narkomanki. Równolegle śmierć własnej córeczki, zmarłej na rzadką dziedziczną chorobę mózgu, przeżywa i na własną rękę usiłuje wyjaśnić Orn, pracownik centralnego banku danych genetycznych. Obie sprawy szybko zyskują wspólny mianownik. Dzięki uczciwości i determinacji Erlendura każdy z wątków rozrastającego się śledztwa jest doprowadzony do końca, a córka policjanta wychodzi z tarapatów. Dobro zwycięża.
Można też jednak dostrzec w “Bagnie” specyfikę lokalnego islandzkiego mikrokosmosu: świata, w którym ludzie tradycyjnie nie noszš nazwisk (obowiązuje system patronimiczny), więc ryzyko przenoszenia chorób dziedzicznych i konieczność stosowania terapii genowej są większe. To także świat, w którym dociekanie rodzinnej przeszłości wymaga rozpisywania drzew genealogicznych i przeprowadzania badań genetycznych. W skrajnych przypadkach można rozszerzyć ten repertuar metod o wizytę w Mieście Słojów (stąd anglojęzyczny tytuł filmu: “Jar City”; chodzi o “archiwum” tkanek poddanych sekcji zwłok, a później zakonserwowanych w formalinie). Naukowo potwierdzona prawda zamiast wyzwalać, przynosi jednak nieszczęście.
Kormákur pokazał w “Bagnie” bardziej przygnębiającą, być może również prawdziwszą Islandię niż w swoim słynnym “101 Reykjavik” . Więcej tu złowrogich krajobrazów, brutalnych popaprańców, mrocznych rodzinnych sekretów, “niechlujnych i bezsensownych” zbrodni. Długim kręconym z powietrza panoramicznym ujęciom wielkich pustych przestrzeni (na końcu drogi wśród wrzosowisk znajduje się oczywiście cmentarz) towarzyszą żałobne pieśni w wykonaniu chóru reykjavickiej policji (za muzykę w filmie odpowiadał formalnie Mugison). Turpizm osiąga swe apogeum w scenach sekcji zwłok i… spożywania kolacji przez inspektora Erlendura, który zamówił na wynos “to co zwykle”, czyli gotowaną głowę owcy. A jednak “Bagno” nie wywołuje spazmów obrzydzenia ani egzystencjalnego bólu. Daje za to poczucie satysfakcji. Dobre islandzkie kino nie tylko dla fanów Islandii.

Łukasz Bukowiecki 

Brak zasięgu

tytuł oryginalny: Duggholufólkið
reżyseria: Ari Kristinsson
rok produkcji: 2007
kraj: Islandia

brak zasięgu

Film reprezentuje dość dobrze rozwinięty w Skandynawii nurt kinematografii dziecięcej. Dostrzeżony przez organizatorów Międzynarodowego Festiwalu Filmów dla Dzieci i Młodzieży ALE KINO! w Poznaniu oraz włączony do ogólnokrajowego projektu NOWE HORYZONTY Edukacji Filmowej.
Opowieść jest właściwie bardzo prosta i można ją bez większych pominięć streścić w kilku zdaniach. Oto poznajemy chłopca o imieniu Kalli, wychowywanego przez samotną matkę w nowoczesnym, kosmopolitycznym Reykjaviku. Chłopiec jest uzależniony od wszystkich możliwych zdobyczy techniki i wygód, jakie ma do zaoferowania współczesność. Z tym większą zgrozą przyjmuje wizję spędzenia świąt u ojca na położonej gdzieś na północy wyspy farmie. Z daleka od miejskiego zgiełku i poza zasięgiem sieci komórkowej panuje zupełnie inna atmosfera. Tam wierzy się w duchy, załatwia sprawy niezałatwione w przeszłości, każdy kamień na swoją historię i swoje życie. Nowoczesność przegrywa tam w walce z tradycją.
Film opowiada oczywiście o przeżyciach Kalliego. Rozczarowanie brakiem Internetu, zasięgu a wreszcie i prądu, poczucie zagrożenia i ogromna niechęć do przyrodniej siostry, która – jak twierdzi – potrafi kontaktować się z zaświatami – na początku budzą u niego totalny sprzeciw. Z czasem jednak dochodzi w nim do przemiany. Historie o duchach przestają go przerażać, podobnie brak zabawek. Godzi się z siostrą i razem postanawiajją rozwiązać zagadkę tajemniczego wypadku sprzed lat, kiedy pod lawiną zgineło w nieznanych okolicznościach wielu ludzi.
Wydaje się jednak, że dużo ważniejszy przekaz (przynajmniej dla starszych widzów) zawiera się w tle całego filmu. Wynika z niego bardzo kompletny obraz Islandii – z jednej strony wyspy otwartej na świat, wykorzystującej nowoczesne technologie, przyzwyczajonej wygód i dóbr materialnych, z drugiej – pełnej wierzeń w to, co nadprzyrodzone, przywiązanej do tradycji, natury i szanującej pamięć o przeszłości. I wcale nie jest to podział na miasto i wieś. Islandczycy na całej wyspie w typowy dla siebie sposób łączą obie te skrajności.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten nieislandzki niedźwiedź polarny!

Karol Kwiatkowski

Dobry rok

tytuł oryginalny: The Good Heart
reżyseria: Dagur Kári
rok produkcji: 2009
kraj: Islandia, USA

dobre serce

Film absolutnie genialny w warstwie dialogowej! Świetnie wymyślone i poprowadzone role głównych bohaterów. Do tego patriarchalna niepoprawność polityczna i dramat gęsi z jednej strony uzależnionej od stanu uwięzienia, z drugiej – ciekawej świata po drugiej stronie krat. Dagur Kári nie spuszcza z tonu…
Jacques, główny bohater, poświęcił swoje życie prowadzeniu baru. To ważne, że akurat właśnie baru, a nie kawiarni, bistra czy restauracji. Bar to miejsce dla mężczyzn. Prowadzenie baru to skomplikowana i złożona filozofia życia. Kobietom wstęp wzbroniony! Poznajemy Jacques’a w chwili jego kolejnego zawału wywołanego… słuchaniem kasety z nagraniem relaksacyjnym. I już wiadomo, że coś jest na rzeczy. Jacques to nerwus, złośnik i raptus. Jest potwornie arogancki, wulgarny, nienawidzi ludzi, nie obsługuje klientów z ulicy, w chwilach podenerwowania wytyka swoim przyjaciołom w dość niewybredny i dosadny sposób komunistyczną przeszłość lub homoseksualną orientację.
Jacques poznaje w szpitalu bezdomnego Lucasa, młodego niedoszłego samobójcę. Jakże strasznie się wścieka, kiedy ten wychodzi wcześniej. Wykrada z kartoteki informacje o pacjencie i postanawia go odszukać. Udaje mu się to! Wkrótce potem okazuje się, że Lucas jest bohaterem wielkiego planu Jasques’a – ma przejąć bar oraz ożenić się z córką jego najlepszego przyjaciela, która mieszka na drugim końcu świata i ma dziewięć lat. Wszystko może nawet by się udało, bo Lucas posłusznie godzi się na nowe ubrania, nową fryzurę, uczy się fachu, stara się wykrzesać z siebie odrobinę szorstkości dla pijanych klientów, podczas gdy zupełnie nie jest to w jego stylu, lecz pewnej nocy próg b a r u przekracza zapłakana kobieta. Prosi Lucasa o kieliszek szampana, podczas gdy tym alkoholem świętuje się przecież tylko i wyłącznie sukcesy sportowe oraz pyta go, czy mógłby ją przenocować, gdyż właśnie straciła pracę stewardessy z powodu lęku przed lataniem…
Wyborny zestaw osobowości, niespotykane nagromadzenie ciętych ripost i naprawdę sporo emocji! Warto w związku z tym wybaczyć reżyserowi dość banalne zakończenie…

Karol Kwiatkowski 

Heima

tytuł oryginalny: Heima. A film by Sigur Rós
reżyseria: Dean DeBlois
rok produkcji: 2007
kraj: Islandia

heima

Heima to dokument muzyczny, który powstał z materiału rejestrującego niecodzienną trasę koncertową islandzkiego zespołu Sigur Rós po ich rodzinnej wyspie. Członkowie zespołu, zaskoczeni i jednocześnie zmęczeni wielkim sukcesem płyty Takk, wydanej w 2005 roku, oraz serią wydarzeń muzycznych i promocyjnych z tym związanych, postanowili powrócić w swoje rodzinne strony. Nie tylko by odpocząć od zgiełku wielkiego świata, lecz także by wyrazić wdzięczność wszystkim swoim rodakom za uczynienie Islandii ich domem. Bo “heima” po islandzku oznacza “w domu”. Tak zaczyna się niezwykła przygoda zespołu, który latem 2006 roku wyrusza w podróż przez niezwykłe krajobrazy północnej wyspy, decydując się na serię koncertów zupełnie darmowych i niezapowiedzianych. Dokument prezentuje fragmenty poszczególnych występów ilustrowane zdjęciami niezwykłej przyrody Islandii oraz opatrzone komentarzami samego zespołu, z których dowiadujemy się o tym, jak komponują swoje utwory, jak lubią ze sobą współpracować, jaki mają stosunek do muzyki w ogóle i co próbują poprzez nią wyrazić.
Heima nie jest jednak zwykłą prezentacją trasy koncertowej. Film jest podziękowaniem dla rodzinnych stron i jednocześnie dowodem na to, że tylko tam mogła narodzić się taka muzyka, jaką tworzy Sigur Rós. Muzyka, która jest ściśle związana ze wszystkim, co charakteryzuje samą Islandię – przestrzenią, tajemnicą, ciszą, ale też napięciem czy niepokojem. Dokument jest jednocześnie protestem przeciwko współczesnym działaniom na rzecz przemysłowego rozwoju Islandii. Poza wyraźnym przekazem samych wypowiedzi członków zespołu, można w filmie zobaczyć również świadectwo aktywnego ich działania na rzecz ochrony bogactw islandzkiej przyrody, jakim jest akustyczny koncert w Snæfell – sprzeciw wobec budowanej tam tamy. Poza treścią ideologiczną oraz emocjonalną film ma duże walory estetyczne. Nie bez powodu jest uznawany za jeden z najlepszych muzycznych dokumentów. Piękne krajobrazy Islandii przeplatane są zdjęciami z życia codziennego jej mieszkańców, a wszystko rozgrywa się w nieustającej, muzycznej scenerii wybranych utworów Sigur Rós.
Strona internetowa filmu: www.heima.co.uk

Agata Bochyńska 

 Mała podróż do nieba

tytuł oryginalny: A Little Trip To Heaven
reżyseria: Baltasar Kormákur
rok produkcji: 2005
kraj: Islandia, USA

mała podróż

Jak daleko może posunąć się śledczy ubezpieczeniowy, który bada okoliczności wypadku przed wypłaceniem należności poszkodowanemu? Okazuje się, że może zrobić wszystko, by wykazać, że odszkodowanie się nie należy. Wszystko, by jego firma oszczędziła pieniądze.
Główny bohater nowego filmu Kormákura, Abe, jest specjalistą od niewypłacania ludziom pieniędzy z ich polis. Naciągane raporty, fałszywe analizy, doszukiwanie się dziury w całym i zniechęcanie petentów do dochodzenia swoich praw to jego chleb powszedni. Abe jest samotnym człowiekiem w średnim wieku, który swój zawód z racji doświadczenia i umiejętności wykonuje z najwyższą skutecznością i godną pozazdroszczenia precyzją. Pewnego dnia zostaje oddelegowany na prowincję w celu zbadania okoliczności tajemniczego wypadku samochodowego, który mógł być tak naprawdę wyrafinowaną formą zabójstwa. W grę wchodzi aż milion dolarów z polisy na życie, więc wszystko jest prawdopodobne.
Trafia do małej miejscowości gdzieś na końcu świata, gdzie ziemia jest jałowa, ludzie żyją biednie, a kobiety pragną seksu z nieznajomymi. Wszyscy jej mieszkańcy znają się wzajemnie i nie chcą pomagać obcemu w dochodzeniu. Mimo to wydaje się, że to kolejna rutynowa sprawa, którą szybko uda się załatwić i uniemożliwić wypłatę odszkodowania. Nagle pojawiają się nowe, intrygujšce szczegóły. Prawda prędzej czy później musi wyjść na jaw. Zmienia ona jednak bohatera tak bardzo, że zamiast zabierać ludziom to, co do nich należy, okrada własnš firmę.
Film, który mógł stać się inspiracją dla takich twórców jak Tarantino, w Polsce nie miał niestety dystrybutora. Jego mroczny i brudny nastrój podkreśla wyrazista muzyka Mugisona.

Karol Kwiatkowski

Mistrzowie wrzasku

tytuł oryginalny: Gargandi snilld (EN: Screaming Masterpiece)
reżyseria: Ari Alexander Ergis Magnússon
rok produkcji: 2005
kraj: Islandia/Dania/Holandia

mistrzowie wrzasku

Jest to niesamowity dokument wyreżyserowany przez Ariego Magnussona prezentujący, jak zdradza podtytuł, 1000 lat islandzkiej muzyki popularnej. Przedstawieni są tam najwięksi artyści sceny islandzkiej, którzy w ostatnich latach zrobili ogromną karierę na świecie.
Film na utrzymany jest w niezwykłym klimacie, tak bardzo charakterystycznym dla Północy, pełnym melancholii, zadumy i refleksji. Nie jest jednak monotonny, różnorodne przerywniki muzyczne przynoszą widzowi szereg doznań słuchowych. Wywiady z muzykami przeplatają się z fragmentami koncertów i teledysków. Na wyróżnienie zasługują choćby fragmenty występów Orna Hilmarssona, który gra na cymbałach wykonanych z lawy, Bjork w przecudnym wykonaniu All is full of lovewprost z Nowego Jorku, Mugisona ze strychu kościoła w Reykjaviku. Nie brakuje też dobrze nam znanych zespołów Mum, Sigur Ros, Slowblow czy Amina oraz tych nieco bardziej niszowych jak Trabant i Minus.
Ścieżka dźwiękowa została doskonale wybrana i zsynchronizowana z obrazem, dzięki czemu film nabiera cech arcydzieła, które koniecznie trzeba zobaczyć, by móc zdobyć wyobrażenie o islandzkiej scenie muzycznej. Szkoda, że tylko islandzka muzyka popularna jest tak ambitna…

Karol Kwiatkowski

Nawałnica

tytuł oryginalny: Stormviðri
reżyseria: Sólveig Anspach
rok produkcji: 2003
kraj: Islandia, Belgia, Francja

nawałnica

“Nawałnica” to islandzko-belgijsko-francuska produkcja. Reżyserem jest Sólveig Anspach, która swoją historię z filmem rozpoczęła od “Haut les coeurs!” (został on nominowany do nagrody Cezara za najlepszy debiut), a w 2001 jej dokument “Made in the USA” nagrodzono na festiwalu w Cannes.
Cora (w tej roli Élodie Bouchez, znana nam bardziej z “Wyśnionego życia aniołów”), młoda doktor psychiatrii, zajmuje się przypadkiem szczególnej pacjentki – Loi. Loa nie mówi, nie ma przy sobie żadnych dokumentów, nikt nie zna jej tożsamości, właściwie nie ma z nią kontaktu. Nie wiadomo, skąd jest i kogo nalezy zawiadomić o jej obecności w szpitalu. Cora, stosując niekonwencjonalne metody terapii, coraz bardziej przywiązuje się do niej, tworząc relację zupełnie odmienną od typowego związku lekarza z pacjentem; angażuje się w tę sprawę i jako jedyna zaczyna podejrzewać, że Loa może po prostu nie być Francuzką. Wkrótce potem, pod nieobecność Cory, Interpol identyfikuje Loę. Zostaje ona odesłana do domu – na Vestmannaeyar, małą wyspę na południowy zachód od Islandii.
Jak okazuje się później, Loa cierpi na rzadką chorobę umysłową czy też raczej przypadłość – co jakiś czas porzuca swoją rodzinę, z którą mieszka na Islandii i ucieka. Czasem na koniec miasta, innym razem do Reykjaviku czy nawet do Anglii. Tym razem zabiera kartę kredytową męża i wsiada w najbliższy samolot – tak trafia do Francji.
Zrozpaczona Cora, co dość łatwo przewidzieć, postanawia udać się na Islandię śladem swojej pacjentki i za wszelką cenę nakłonić ją do powrotu do przerwanej terapii. Sytuacja, w której zastaje swoją byłą pacjentkę, jest jednak dość skomplikowana… Brak specjalistycznej opieki psychiatrycznej na wyspie, oparty na silnym jeszcze patriarchacie model społeczny i specyfika islandzkiej mentalności, mogą utrudnić Corze pomoc.
Zarówno zakończenie, jak i cały film, nie nastrajają zbyt pozytywnie. Jednak jest coś niepokojącego w sposobie zachowania Loi, pewna intensywność i żywiołowość w pozornie spokojnej i analitycznej postaci Cory.
Nawałnica to smutna, ale prawdziwie ludzka historia. W tle widzimy Islandię – ponuro piękną, odpychającą i samotną. Prosta historia z nieco większym przesłaniem.

Ola Zawalich

Noi Albinoi

tytuł oryginalny: Nói albinói (EN: Noi The Albino)
reżyseria: Dagur Kari
rok produkcji: 2003
kraj: Islandia/Niemcy/Wielka Brytania/Dania

noi albinoi

    Debiutancki film największej nadziei islandzkiego kina, Dagura Kariego. Obsypany nagrodami na festiwalach na całym świecie, m.in. w Angers, Rouen, Rotterdamie, Goteborgu, Edynburgu, Brukseli i Denver.
Nói jest młodym Islandczykiem. Mieszka z babką, nie ma najlepszego kontaktu z ojcem, nieudacznikiem. Nói to indywidualista. Nie ma przyjaciół, ma kłopoty w szkole i głowę pełną marzeń. Pewnego dnia do miasta przyjeżdża Iris, dziewczyna w jego wieku, która tu właśnie ma odpocząć od stołecznego zgiełku. Nói robi wszystko, by zwrócić na siebie jej uwagę… Szybko mu się to udaje. Wkrótce oboje snują plany wspólnego wyjazdu na Hawaje, gdzie mają spełnić się ich wszystkie marzenia. Byle wyrwać się z Islandii… Wydaje się, że Nói postanawia wreszcie wziąć ster w swoje ręce i odmienić swoje życie. Zdeterminowany napada na bank. Widz spodziewa się, że oto w następnej scenie ujrzy dwójkę bohaterów w samolocie do ciepłych krajów. Akcja toczy się jednak zupełnie inaczej… Napad się nie udaje, Nói ląduje w zaspie śniegu, wyrzucony z banku przez dyrektora. Nie poddaje się jednak i grzecznie wypłaca wszystkie pieniądze ze swojego konta, za które kupuje garnitur. Zaraz potem kradnie samochód i jedzie po Iris. Akcja znów nabiera tempa, ale nie na długo. Iris nie czuje klimatu, nie rozumie postępowania Nóiego, nigdzie nie zamierza jechać. Ogromne rozczarowanie i smutek… Policja, areszt, powrót do domu – ma się wrażenie, że wszystko wraca do normy, kiedy nagle…
Film Kariego to prosta historia. Można zarzucać mu powierzchowność i banalne rozwiązania, ale tak naprawdę jest to bardzo utalentowany twórca. Nói Albinói to opowieść o ogromnej niemocy, o uwięzieniu bohatera, które nie są wynikiem jego lenistwa czy niezaradności, ale okrucieństwa i bezwzględności czynników zewnętrznych. Nói stawia wszystko na jedną kartę, chce coś zmienić, chce czegoś dokonać. Jego zachowanie potraktowane zostaje jednak jako młodzieńcza fanaberia. Właśnie ten brak oddźwięku, zrozumienia, ta obojętność stanowią o brutalnym obejściu się z bohaterem przez los. To jednak nie koniec jego tragedii, los nie tylko nie pozwala mu poprawić swojej sytuacji, ale wręcz przeciwnie, pewnego dnia diametralnie ją pogarsza…
Doskonałe zdjęcia, wykonane w niebieskiej monochromatyce i idealnie dopasowana muzyka Slowblow, zespołu Kariego, dodatkowo podkreślają wymowę filmu, oddają smutny, północny i zimny klimat Islandii. Znakomite kino europejskie! Maksimum emocji i treści, minimum środków.

Karol Kwiatkowski 

Niceland

tytuł oryginalny: Næsland (EN: Niceland)
reżyseria: Fridrik Thor Fridriksson
rok produkcji: 2004
kraj: Dania/Islandia/Niemcy/Wielka Brytania

niceland

Najnowszy film Fridrikssona aspiruje do bycia dziełem uniwersalnym. Bohaterowie mówią po angielsku, przestrzeń nie ogranicza się jedynie do Islandii – rzecz dzieje się w niedookreślonym bliżej mieście, a poruszane w nim problemy są znane każdemu człowiekowi.
Główni bohaterowie, Jedd i Chloe, znajdują się na początku dorosłego życia. On mieszka z rodzicami, którzy są uzależnieni od telewizji. Jego ojciec sprzedaje telewizory w sklepie. Program telewizyjny wyznacza porządek dnia w jego rodzinie. To telewizor jest główną atrakcją każdego wieczoru. Ona mieszka z matką, nieszczęśliwą kobietą uwikłaną w szarą rzeczywistość, z którą musi radzić sobie na co dzień. Ma jeszcze kotkę, którą darzy wielką miłością i szacunkiem, która jest sensem jej życia i z którą nie rozstaje się nawet na chwilę.
Uczucie, jakie rodzi się między obojgiem bohaterów, a przede wszystkim forma, w jakiej się ono realizuje, na początku śmieszy. Impulsywne gesty, spojrzenia, zawstydzenie, pierwsza randka w kinie, popcorn – wszystko to składa się na miłość między Jeddem i Chloe.. Po pewnym czasie widz nabiera jednak przekonania o przenośnym sensie przedstawionych zdarzeń i zaczyna postrzegać wszystko nieco inaczej. Szybko dochodzi do zdarzenia, które zmienia tory akcji. Jest to zarazem najmocniejsza scena w filmie. Kiedy po pierwszym spotkaniu Jedd oświadcza się Chloe, a ta zgadza się zostać jego żoną, ma się wrażenie, że oto obejrzymy historię o cukierkowej miłości. Wszyscy są szczęśliwi, uśmiechnięci. Jedd zabiera z rąk Chloe kotkę, tańczy z nią, bawi się. Panuje atmosfera radości i zadowolenia. Nagle kot wyrywa mu się i wpada prosto pod samochód. Chloe popada w rozpacz. Utraciła swój sens życia, jej stan z dnia na dzień się pogarsza, trafia do szpitala, zapada w śpiączkę. Jedd postanawia znaleźć dla niej nowy sens życia. Chce naprawić krzywdę, jaką jej wyrządził. Nie jest to jednak sprawa prosta. Nikt w jego otoczeniu nie wie, po co tak naprawdę się żyje. Nie znajduje odpowiedzi na swoje pytanie ani wśród przyjaciół, ani w domu. Daje mu ją dopiero telewizja. W jednym z wywiadów dla wiadomości, poznaje człowieka, który mieszka na wysypisku i zna prawdziwy sens istnienia. Jedd postanawia się do niego przyłączyć. Przenosi się na wysypisko, wprowadza się do starej zniszczonej przyczepy campingowej i próbuje posiąść wiedzę, jaką ma jego mentor.
Co się stanie, kiedy okaże się, że i on nie zna sensu życia? Czy Chloe umrze, czy jej narzeczony zdoła ją uratować? Kim jest człowiek samotnie żyjący na wysypisku?
Islandzka kinematografia potrafi zaskakiwać, dlatego warto ją poznać. “Niceland” to nie tylko opowieść o miłości i poświęceniu. To także obraz nas wszystkich i naszej rzeczywistości. Opowiada o zagubieniu, o niemożności udzielenia odpowiedzi na podstawowe pytania, o pustce i próbach jej zagłuszenia. Jest to film bogaty w różnorodne motywy, który bardzo polecamy. Został doceniony na wielu festiwalach, między innymi na Warszawskim Festiwalu Filmowym i w Karlowych Varach w Czechach. Na szczególną uwagę zasługuje też muzyka Mugisona zwłaszcza wyjątkowa kompozycja pod tytułem “Poke a pall”.

Karol Kwiatkowski

Zakochani widzą słonie

tytuł oryginalny: Voksnemennesker (EN: Dark horse)
reżyseria: Dagur Kari
rok produkcji: 2005
kraj: Islandia/Dania

zakochani

Kolejny film Dagura Kariego to kolejny dobry film. Na pierwszy rzut oka jest to opowieść o Danielu, jego życiu, a dokładnie nieumiejętnym radzeniu sobie w nim, przyjaciołach, miłości itd. Wyeksponowanie pewnych wydarzeń z życia jego kolegi, Dziadka i wątek sędziego, który łamie prawo, każą jednak szukać interpretacji gdzie indziej.
Daniel to bohater skonstruowany na znanej już wszystkim fanom Kariego zasadzie – indywidualista, który nie może odnaleźć się w rzeczywistości, artysta żyjący z dnia na dzień, który ma słaby kontakt z ojcem. Daniel lubi i akceptuje siebie takim, jakim jest. Ta postawa jest wspólna jemu i pozostałym dwóm bohaterom – Dziadkowi i sędziemu. Wszyscy trzej żyją na przestrzeni ograniczonej pewnymi barierami. Daniel jest niezaradny, broni się przed odpowiedzialnością za swoje czyny. Dziadek chce zostać najlepszym sędzią piłkarskim na świecie, ma zasady, których przestrzega, boi się kobiet i nie wyobraża sobie, żeby pójść z którąś do łóżka przed ślubem. Sędzia to przykładny mąż i kochający ojciec, człowiek ułożony i stanowczy. Wydaje się, że będą robić wszystko, by pozostać takimi ludźmi do końca. W życiu każdego z nich przychodzi jednak moment, kiedy przekraczają wspomniane bariery. Jakimi drogami do tego dochodzą, czy jest to przemiana na dobre czy na złe i jakie są jej konsekwencje, o tym warto przekonać się, oglądając film. Każda z tych historii pozwala dojść do różnych wniosków, wszystkie są jednak uniwersalne i na tym polega największa wartość filmu.
Forma jest w tym wypadku nie mniej ciekawa od treści. Zakochani… to film czarno-biały. Dopiero pod koniec pojawia się jedno kolorowe ujęcie, które nie pozostaje bez związku z treścią. Odnalezienie tego związku nie jest jednak trudne i już w jednej z późniejszych scen zostaje on wytłumaczony. Muzykę do filmu skomponował zespół Slowblow, utwór przewodni, od którego pochodzi angielski tytuł – Dark horse, pochodzi z ich pierwszej płyty.
W swoim nowym filmie Dagur Kari subtelnie łączy elementy śmieszne z poważnymi, miesza pozornie różne wątki, które jednak znajdują wspólny mianownik na znaczeniowej płaszczyźnie i delikatnie, artystycznie go udziwnia, przez co całość nabiera szczególnego charakteru. Z niecierpliwością czekamy na kolejny film, który przy takim tempie rozwoju twórcy, musi okazać się arcydziełem!

Karol Kwiatkowski 

Zimne światło

tytuł oryginalny: Kaldaljós (EN: Cold light)
reżyseria: Hilmar Oddsson
rok produkcji: 2004
kraj: Islandia/Niemcy/Norwegia/Wielka Brytania

zimne światło

Jeden z najlepszych filmów islandzkiej kinematografii. Został doceniony między innymi na festiwalu w Festroia w Portugalii (dwie nagrody za aktorstwo), w 2004 roku rywalizował o Oscara w kategorii „Film nieanglojęzyczny”, dostał nominację do nagrody publiczności w Barcelonie, otworzył festiwal w Göteborgu w Szwecji w kategorii „Film nordycki”, był pokazany na Warszawskim Festiwalu Filmowym.
Jest to ekranizacja noweli Vigdís Grímsdóttir. Zawarte w niej dwie przeplatające się historie jednego człowieka skupiają się wokół motywu powrotu. Pierwsza z nich toczy się współcześnie. Poznajemy żyjącego samotnie mężczyznę, który postanawia wziąć udział w lekcjach rysunku. Spotkana na nich kobieta szybko staje się dla niego kimś wyjątkowym. Jest piękna i utalentowana. Otwiera galerię i tego samego wieczoru udaje się jej sprzedać aż dziesięć obrazów. Kolejne lekcje, wspólne wyjście na bal, wszystko wskazuje na to, że zawsze będą już razem. Tak się jednak nie dzieje. Grímúr oświadcza, że nie jest przygotowany do roli ojca, kiedy dowiaduje się, że Linda jest w ciąży. Wszystko nagle obraca się w ruinę.
Przez cały ten czas przewijają się na ekranie obrazy z przeszłości, z dzieciństwa. Zaznaczają one wstępnie, że wydarzenia, jakie wtedy miały miejsce nie pozostały bez wpływu na jego psychikę. Z czasem układają się one w dłuższe sekwencje, z których dowiadujemy się sporo o jego pochodzeniu. Żył w małej wiosce rybackiej, miał szczęśliwy dom, w którym niczego nie brakowało. Dużo rysował i był dzięki temu znany jako okoliczny artysta. Jego życie mogłoby uchodzić za beztroskie, gdyby nie to, że wciąż odczuwał niepokój. Bynajmniej nie nieuzasadniony… Jego życie zmieniło się w ciągu jednej nocy spędzonej przez przypadek poza domem. Od tamtej chwili wciąż ucieka. Ucieka przed wspomnieniami, z którymi nie ma siły się zmierzyć, ucieka przed odpowiedzialnością za drugiego człowieka. Czas jednak się kończy, o czym wie doskonale. Sam powtarzał, że ludzie wciąż wracają. Był też świadkiem zbyt późnego powrotu. Zdaje sobie sprawę, że prędzej czy później będzie musiał stawić czoła przeszłości.
Ten moment przychodzi, kiedy rozstaje się z Lindą… Czy uda mu się wrócić na czas i odbudować wszystko, co uległo zniszczeniu? Czy udźwignie ten ciężar i jak zachowa się wobec najbliższych? Warto przekonać się o tym samemu…
Warto też zwrócić szczególną uwagę na przepiękne zdjęcia. Sporo zachwycających krajobrazów Islandii pojawia się w części retrospektywnej. Wzmacniają one przekaz, podkreślają stany emocjonalne bohatera. Są źródłem informacji o sposobie życia zarówno mieszkańców dużego miasta, jak i małej wioski rybackiej, gdyż gdzieś w tle zawsze rejestrują najrozmaitsze czynności i zachowania ludzi. Również kolor jest w tym filmie znaczący. Pełne ciepłych barw sceny z dzieciństwa, obrazy przytulnych wnętrz budzą wrażenie sielskości i bezpieczeństwa. Chłodne i mroczne przedstawienie współczesności bohatera sygnalizują pustkę i niepokój. Są w pewnym stopniu dręczące, jak dręczące są wspomnienia, z którymi nie można się rozprawić.
Muzykę do filmu skomponował zespół Singapore Sling.

Karol Kwiatkowski

Krew bohatera / Państwo w państwie 2

tytuł oryginalny: Borgríki 2 (EN: Brave Men’s Blood)
reżyseria: Olaf de Fleur Johannesson
rok produkcji: 2014
kraj: Islandia/Francja

bravemensblood

Film Olafura Johannessona trzyma w napięciu już od pierwszych scen, w których Ingvar Eggert Sigurðsson (weteran islandzkich kryminałów) wchodzi na imprezę dziecięcą z pistoletem. Głównym bohaterem obrazu jest Hannes (Darri Ingolfsson), syn zasłużonego policjanta na emeryturze, który chce powtórzyć sukcesy ojca w wydziale wewnętrznym policji. Jego pierwszą sprawą jest okiełznanie nieco problematycznego gangstera (Sigurðsson), który stara się wciągnąć początkującego policjanta w intrygę. Gangster informuje Hannesa o współpracy jego przełożonego, Margeira z rosnącym w siłę kartelem narkotykowym, kontrolowanym przez imigranta z Serbii, Siergieja. Do rozwiązania tej nurtującej zagadki Hannes wciąga znajomego ze służb specjalnych, Ívara (w tej roli znany nam ze 101 Reykjavík Hilmir Snær Guðnason) oraz “policjantkę po przejściach”, Andreę (Ágústa Eva Erlendsdóttir). Z czasem okazuje się, że rozszyfrowanie skomplikowanego systemu układów wciągnie młodego policjanta w sytuacje, z których nie będzie mógł wybrnąć.

Obraz zdecydowanie należy do przykładów znakomicie reprezentujących gatunek, a także realia pracy islandzkiej policji. Mroczny, pełny niedomówień oraz bardzo korzystnie rozegranych retrospektyw i ukazania pewnych scen w punktu widzenia kilku postaci, jest miejscami jednak zbyt schematyczny i przewidywalny. Nierzadko mamy wrażenie, że bohaterowie są zbyt naiwni i “nieprawdziwi” w rolach policjantów. Jest to jednak swego rodzaju zaleta policyjnego kina islandzkiego, w którym ludzie są ludźmi, a nie nieomylnymi herosami, jak to się zdarza w amerykańskich odpowiednikach gatunku. Dotyczy to zarówno policjantów, jak i ich adwersarzy. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj sama postać Sigurðssona, która stopniowo obnaża istotę bezpardonowej i przebiegłej gangsterki.

Emiliana Konopka

Horyzont

tytuł oryginalny: Sjón­deil­darhringur (EN: Horizon)
reżyseria: Fridrik Thor Fridriksson, Bergur Bernburg
rok produkcji: 2015
kraj: Islandia/Dania

horizon

Dokument przedstawia życie i twórczość znanego na Islandii pejzażysty, Georga Guðniego. Wraz z rozwojem “akcji” filmu poznajemy drogę artystyczną i pierwsze obrazy malarza, a także jego inspiracje i manifestowaną filozofię życiową. Abstrakcjonistyczne krajobrazy Guðniego są uniwersalne, mogą przedstawiać każdy zakątek świata, choć jak twierdzi artysta, inspirowane są naturą jego ojczyzny. Bliskie płótnom Marka Rothki, obrazy te miały ogromną popularność w akademickim środowisku Islandii (o jego twórczości wypowiadają się profesorowie oraz krytycy sztuki), a także zrobiły wrażenie na aktorze Viggo Mortensenie, który zorganizował mu wystawę w Stanach Zjednoczonych.

Film jest kompilacją reprodukcji dzieł artysty z (nie)przypadkowymi krajobrazami Islandii, które wraz z niebanalną muzyką Orriego Dýrasona i Kjartana Hólma (Sigur Rós) tworzą nastrojowy obraz wyspy. To zdjęcia i muzyka są niezaprzeczalnymi zaletami filmu. Z kolei sam sposób narracji czasem nuży lub pozostawia odbiorcę w konsternacji, mamy bowiem do czynienia z wieloma niejasno podanymi informacjami. Twórcy też nie skupiają się na aspekcie życia prywatnego artysty; zupełnie pominięta jest kwestia jego tragicznej śmierci. Obraz jest jednak z pewnością hołdem złożonym artyście i próbą promowania jego sztuki w Europie i na świecie.

Emiliana Konopka

Wróble

tytuł oryginalny: Prestir (ang. Sparrows)
reżyseria: Rúnar Rúnarsson
rok produkcji: 2015
kraj: Islandia/Dania

sparrows

16-letni Ari musi wyprowadzić się z domu matki w Reykjaviku do rodzinnej miejscowości w Fiodrach Zachodnich, gdzie mają zająć się nim jego od dawna nie widziany ojciec i babka. Wbrew swojej woli porzuca miejskie życie i występy w chórze kościelnym. Nowe otoczenie wymaga trudu przystosowania: pierwsza praca (w przetwórni ryb), odświeżane znajomości, a przede wszystkim nowy/stary dom, który za sprawą ojca alkoholika bardziej przypomina pijacką melinę z regularnymi bachanaliami w damsko męskim gronie. Arni przechodzi kryzys, ale również wiele nowych, kształtujących doświadczeń. Film ma dwa główne wątki: dorastanie i relacja z ojcem. W ich ramach znalazło się miejsce m.in. na przedstawienie tematu straty, akceptacji i przebaczenia. Tytuł „Wróble”, jak wyjaśnił sam reżyser, nawiązuje do wysokiego śpiewu głównego bohatera, ale znacząca jest też symbolika samego słowa, która oznacza: młodość, fazę przejściową, delikatność. W filmie wszelkie znajome wątki z życia zwykłego nastolatka przeplatają się z dramatycznymi punktami zwrotnymi. Nie brakuje pięknych, przemyślanych ujęć. Niewinność chłopca podkreślona jest np. podczas pierwszego – dość nietypowego – stosunku, kiedy kamera skupia się na odbiciu w lustrze jasnej dziecięcej twarzy i bieli pościeli. Po seansie w ramach Warszawskiego Festiwalu Filmowego Rúnarsson zdradził, że zdecydowanie preferuje analogowe techniki nagrywania ­-których użył np. do nagrania dźwięku – jako że cyfrowy obraz HD nie oddziałuje tak na emocje widza.

Kasia Petruk

Barany. Islandzka opowieść

tytuł oryginalny: Hrútar
reżyseria: Grímur Hákonarson
rok produkcji: 2015
kraj: Islandia/Norwegia/Dania/Polska

rams.jpg

Komediodramat “Barany. Islandzka opowieść”. Islandzki kandydat do Oscara i zwycięzca sekcji Un Certain Regard festiwalu w Cannes. Prawdę mówiąc zastanawialiśmy się, czy ten dopisek dystrybutora jest rzeczywiście konieczny, przecież wiadomo, że jeśli barany, to Islandia (albo Wyspy Owcze:P). Już ten krótki tytuł jest na tyle mocny i esencjonalny dla filmu. Spokojna, życiowa opowieść o relacji człowieka ze zwierzęciem – w tym przypadku dwóch żyjących dla odludziu farmerów z hodowanymi przez nich owcami rzadkiej odmiany. Bohaterami jest dwójka samotnych Islandczyków, wyraźnie po 60., o sympatycznie brzmiących imionach: Gummi i Kiddi. Powaśnieni, rywalizujący ze sobą bracia, którzy mimo mieszkania kilkadziesiąt kroków od siebie, ostatnie zdanie zamienili kilkadziesiąt lat temu. Nie licząc tych pisanych na kartach i dostarczanych przez pasterskiego psa. Oprócz więzów krwi i dziecinnego uporu łączy ich jeszcze jedno: miłość do swoich owiec. Co zrobią w obliczu poważnego zagrożenia dla ich dotychczasowego życia? Prosto o sprawach wielkich: miłości – tej braterskiej i międzygatunkowej – poświęceniu i surowej islandzkiej przyrodzie.  Film ma też szerszy wydźwięk – zarysowuje znaczenie przemysłu hodowli owiec dla całych społeczeństw Islandii. Warto obejrzeć i dotrwać do pięknego, wzruszającego zakończenia.

Kasia Petruk

O koniach i ludziach

tytuł oryginalny: Hross í oss (EN: Of horses and men)
reżyseria: Benedikt Erlingsson
rok produkcji: 2013
kraj: Islandia/Norwegia/Niemcy

horses

Można powiedzieć, że już od pierwszych minut filmu reżyser Erlingsson chce nam pokazać, jak podobne jest życie ludzi i koni: po wizycie Kolbeinna (Ingvar Eggert Sigurðsson) u Solveig (Charlotte Bøving) następuje scena kopulacji zwierząt, po zakopaniu ciała ukochanej klaczy Kolbeinna – scena pogrzebu jednego z mieszkańców doliny. Bo film “O koniach i ludziach” nie jest o odwiecznej przyjaźni i zależności między człowiekiem a koniem na Islandii, ten film pokazuje nam, że życie ludzi zamieszkujących islandzki interior nie wiele różni się od życia zwierząt: ulegają tym samym pokusom, potrzebom. Poprzez ciekawy zabieg rozpoczynana kolejnych scen odbiciem sylwetek bohaterów w źrenicach konia możemy domyślić się, że to nie człowiek dogląda swoich zwierząt, ale to zwierzęta przypatrują się swoim właścicielom – mając nierzadko wpływ na ich losy. To nie człowiek ogranicza wolność zwierzęcia (wielokrotnie uciekają one z wytyczonych im obszarów), ale konie determinują tryb życia ludzi w dolinie.
Trzeba jednak zaznaczyć, że film traci na braku jednoznacznie określonej linii fabularnej; mamy tu do czynienia z przeglądem epizodów opisujących perypetie poszczególnych bohaterów – których łączy wspólne zaganianie koni na wiosnę widoczne w ostatniej scenie – ale czasami widzowi udziela się nieprzymusowe ziewanie. Nie można oczywiście narzekać na brak wrażeń: mamy tu wszystko: seks, krew, wnętrzności i płyny fizjologiczne (zarówno ludzi jak i zwierząt!). Ale film pozostawia widza w poczuciu zagubienia i potrzeby odpowiedzi na pytania: dlaczego Kolbeinn zabija klacz? Czy konie potrafią pływać? W pewnym sensie opowieść ta przypomina sagę: w dość oszczędny, ale żartobliwy sposób opowiada gdzieś zasłyszane, funkcjonujące wśród tej grupy mieszkańców, historie, w które czasem aż trudno uwierzyć.

Emiliana Konopka

Fúsi

tytuł oryginalny: Fúsi (EN: Virgin Mountain)
reżyseria:  Dagur Kári
rok produkcji: 2015
kraj: Islandia

fusi

Tytułowy Fúsi (fantastyczny, ale późno odkryty Gunnar Jonsson) to przesympatyczny 40-letni mężczyzna. Niestety ma znaczną nadwagę, jest zamknięty w sobie i dla większości ludzi stanowi typ nieudacznika, przez co jest obiektem pośmiewiska wśród kolegów z pracy. Czym zajmuje się Fúsi? Jest bagażowym na lotnisku. Codziennie obserwuje ludzi wsiadających do samolotu, jednak sam nigdy nie wyjechał za granicę. Jego życie jest jednostajne i monotonne, choć nie brakuje w nim pasji – Fúsi z oddaniem tworzy makietę  i oddaje za pomocą figurek przebieg bitwy pod El Alamein z  II wojny światowej, uwielbia słuchać heavy metalu i zna się na majsterkowaniu. Mieszka z matką i jej partnerem, a na śniadanie je zawsze te same płatki i nie pije nic poza mlekiem. Kiedy za namową matki i jej partnera  niechętnie decyduje się wyrwać z rutyny i spróbować nowego zajęcia, lekcji tańca kowbojskiego, los (a konkretnie surowa islandzka pogoda ) zsyła mu otwartą na ludzi, ale także trochę nieporadną Sjöfn (Ilmur Kristjánsdóttir). Urocza z początku znajomość powoli i całkiem zwyczajnie rozwija się, aby zaraz przystopować i sprowadzić widza na ziemię – to nie type love story. Można wyczytać w opisach, że historia jest całkiem przewidywalna, ale chyba niewielu widzów spodziewało się, z czym będzie musiał zetknąć się Fúsi, wkraczając pewnego dnia do domu Sjöfn. Przez chorobę dziewczyny w Fúsim zaczynają budzić się jeszcze większe pokłady wartościowych cech, sprawiających, że odbiera się go jako niesłychanie kochanego, ciepłego i do tego zaradnego gościa. Już w kontaktach z kilkuletnią sąsiadką pokazuje, że tak naprawdę drzemie w nim wielkie otwarcie na ludzi. Byłoby po prostu nie fair, gdyby życie podstawiało mu kłody. Bez względu na wszystko, Fúsi po prostu wie, że chce uszczęśliwić Sfjön. Nie dowiadujemy się, czy uda mu się kontynuować znajomość, ale wiemy, że oddaniem i poświęceniem, na jakie się jakby całkiem naturalnie zdecydował, wiele zrobił dla samego siebie. Powraca do rzeczywistości i zaczyna doświadczać życia, podejmować decyzje. Od początku wielkie i piękne decyzje. To kolejny film, który pokazuje dar Dagura Kariego do tworzenia  niesłychanie jasnych postaci, bohaterów wrażliwców o wielkim sercu.

kp

Morðsaga

reżyseria:  Reynir Oddsson
rok produkcji: 1977
kraj: Islandia

mordasaga

To przykład idealnej nowobogackiej rodziny w amerykańskim stylu. Anna jest typową nastolatką, za dnia pracuje w biurze, a wieczorami wychodzi z chłopakiem i przyjaciółką, ale zawsze stara się wrócić przed 23:30 do domu. Jej matka, Margrét, to pani domu: czeka z obiadem, a gdy wszyscy idą do pracy, zabiera się za odkurzanie wielkiego salonu. Róbert to dyrektor ważnej firmy, stać go na modny dom wypełniony drogimi przedmiotami. Każdy ma jednak swoje grzeszki: ojciec ma romans i podgląda nagą córkę, matka w sekrecie pije alkohol z butelki ukrywanej w toaletowej szafce, a Anna przechodzi swój okres buntu w oparach marihuany i alkoholu. I tak naprawdę wcale nie są szczęśliwą rodziną; Róbert tyranizuje pozostałych, nie pozwala dotykać swojego gramofonu, a córkę każe klapsami w gołe pośladki za każde spóźnienie. Margrét dość ma już roli kury domowej i fantazjuje o szalonym seksie z fachowcem od zmywarki. Podczas biznesowego obiadu ostatecznie puszczają jej nerwy, co doprowadzi do serii nieoczekiwanych zdarzeń…

Film ten ogląda się z nieustającym śmiechem. Jego wielkim atutem jest właśnie ponadczasowe poczucie humoru, ale trzeba przyznać, że także “kostium” lat 70. – choć oczywiście niezależnie od intencji reżysera – bawi dzisiejszego widza. Moda i wystrój wnętrz “dawnej epoki”, a także specyficzna gra aktorska odzwierciedlająca zachowanie ludzi w tamtym czasie wydają się nadęte, sztuczne, kiczowate, ale w pozytywnym sensie. Scena wspomnianego obiadu, absurdalne zachowanie gości i cała oprawa spotkania przypominają momentami Dyskretny urok burżuazji Bunuela. To specyficzne poczucie humoru towarzyszy nam do końca filmu – choć fabuła niewolna jest od tragedii, uwypuklane i ważne problemy przedstawione są w sposób lekki, co tylko podkreśla absurdalność życia samego w sobie.

Emiliana Konopka 

Ktoś taki jak ja

tytuł oryginalny: Maður eins og ég (EN: A Man Like Me)
reżyseria:  Róbert I. Douglas
rok produkcji: 2002
kraj: Islandia, Hong Kong

manlikeme

Ten film sprawia wiele kłopotów widzowi z 2016 roku. Dzisiaj już nie robi się takich filmów, a 10 lat to ciągle za mało, aby popatrzeć na techniczne niedociągnięcia z przymrużeniem oka. Nieporadne kadry, niewygodne zbliżenia, ogółem: bardzo kulawa reżyserka to tylko jeden z wielu zarzutów przeciwko tego filmowi. Drugim jest ścieżka dźwiękowa: ckliwe, kiczowate skrzypce typowe dla komedii romantycznych. Trzecim jest wszystko to, na co realizatorzy filmu nie mieli wpływu: to, co wydarzyło się po 2002 roku. Czyli np. fakt, że aktor grający główną postać został najpopularniejszym islandzkim politykiem znanym za granicą. Dzisiejszy widz zna Jóna Gnarra jako charyzmatycznego burmistrza Reykjaviku, więc w roli nieradzącego sobie z życiem uczuciowym (i z życiem w ogóle) rudego okularnika dostrzegamy jedynie pastisz. I chcielibyśmy, aby cały ten obraz był jednym wielkim pastiszem na komedie romantyczne, ale niestety nim nie jest.

Júlli (Gnarr) bierze udział w telewizyjnej randce w ciemno. Wiemy, że bez powodzenia, a w następnej scenie widzimy go w chińskiej restauracji w towarzystwie młodej Azjatki. W dość szybki sposób zawiązuje się cukierkowe love story: on przychodzi pomalować jej ściany w mieszkaniu, ale ostatecznie proponuje, by wprowadziła się do niego ze swoją córeczką, potem się oświadcza. Ona odmawia – i tutaj widz oczekuje jakiegoś ciekawego zwrotu akcji, ale niestety otrzymuje historię nieszczęśliwie zakochanego nieboraka, który za miłością swojego życia pojedzie nawet do Hong Kongu. W filmie tym pełno jest “scen przeskoków”, niezrozumiałych skrótów myślowych, nagromadzenia retrospekcji, szybkich przejść od sceny do sceny – sami już gubimy chronologię, ale w sumie odliczamy czas do zakończenia filmu, tak jest nieznośny. Film ratuje tylko humor (taki naprawdę): kilka udanych żartów sytuacyjnych i tzw. “sucharów”.

Emiliana Konopka

Wulkan

tytuł oryginalny: Eldfjall (EN: Volcano)
reżyseria:  Rúnar Rúnarsson
rok produkcji: 2011
kraj: Islandia, Dania

wulkan

Hannesa (Theódór Júliusson) poznajemy w chwili, gdy odchodzi na emeryturę. Jego życie, dotąd całkowicie poświęcone pracy, traci sens. Dom zdaje się nie być jego ulubionym miejscem; skłócony z dziećmi, wiecznie krytykujący żonę, woli spędzać czas najdłuższych wakacji życia na połowie ryb i majsterkowaniu. Jednak gdy podczas jednej z wypraw na pełne morze jego ukochana łódź zaczyna przeciekać, Hannes zdaje sobie sprawę, że tak jak ona jest już bezużyteczny. Kiedy wraca do domu uświadamia sobie rzecz jeszcze ważniejszą – że łódź, choć stara, warta jest naprawy. I sam dąży do naprawiania siebie. Nagle znajduje w sobie czułość i ochotę na pocałowanie żony przed snem. Następnego dnia sprawia jej piękny prezent: świeżego halibuta, aby mogła ugotować swoją ulubioną zupę… Jednak tego wieczoru życie stawia Hannesa przed trudnym testem: Anna (Margrét Helga Jóhannsdóttir) dostaje udaru i tak jak dotąd ona zajmowała się nim, Hannes decyduje się sam zaopiekować sparaliżowaną żoną.

Rúnar Rúnarsson nie ucieka od trudnych tematów, jak sam mówi: chce w filmach szczerości, a film tworzy raczej sercem, a nie umysłem. Jego historia jest uniwersalna, mogłaby wydarzyć się w każdym innym miejscu na świecie, a jednak mamy tu wiele odniesień do islandzkiej rzeczywistości; wybuch wulkanu, który zmusił rodzinę do przeprowadzki, podkreślenie tradycji rybackich, a także konflikt pokoleń: Hannes nie docenia awansu córki w firmie udzielającej pożyczek, bo przez takich jak ona ludzie kupują bezsensowne terenówki na kredyt. Ale zdecydowanie jest to przede wszystkim film o emocjonalnym dojrzewaniu, o wydobywaniu gorącej lawy uczuć z lodowego pancerza zgorzkniałego człowieka. Choć momentami film dłuży się, otrzymujemy piękną opowieść zadającą widzowi pytania o sens naszych codziennych działań: czy nasze dobre uczynki wynikają z odpowiedzialności za drugą osobę, a może są próbą pozbycia się wyrzutów sumienia wynikających z tych złych?

Emiliana Konopka

Dzieci natury

tytuł oryginalny: Börn náttúrunnar (EN: Children of nature)
reżyseria:  Fridrik Thor Fridriksson
rok produkcji: 1991
kraj: Islandia, Niemcy, Norwegia

dzieci natury

Tytułowe “dzieci natury” prawdziwe dzieciństwo od dawna mają za sobą. Bohaterami obrazu Fridrika Thora Fridrikssona są Thorgeir i Stella, przyjaciele z tej samej wioski, którzy przypadkiem po wielu, wielu latach spotykają się w tym samym domu starców. Thorgeir jest świeżym podopiecznym; kilka dni temu zostawił swój rodzinny dom na północnym wybrzeżu i z fotografią swojej zmarłej żony oraz zabytkowym zegarem wprowadził się do dawno niewidzianej córki mieszkającej w Reykjaviku. Szybko jednak okazuje się, że nie ma tam dla niego miejsca i córka wysyła ojca do ośrodka. Stella jest natomiast pensjonarką z długim stażem, wciąż jednak nie może pogodzić się z myślą, że miałaby zostać pochowana tu, “ze śmieciami”, zamiast na swoim rodzinnym cmentarzu. Dlatego obaj 70-latkowie obmyślają plan ucieczki; kupują adidasy cichobiegi i pod osłoną nocy uprowadzają stojącego obok domu starców jeepa.

Scenariusz ich podróży jest pełen przeszkód: poszukiwani przez policję, zaskoczeni usterką w samochodzie, będą musieli zdać się na własne nogi – wszystko to brzmi jak ucieczki rodem z amerykańskich filmów, ale głównym ośrodkiem komizmu jest właśnie wiek bohaterów. Zresztą “Dzieci natury” to pod żadnym pozorem nie jest komedia. Jak zwykle w islandzkim kinie nie brak tu subtelnego, ale stanowczego humoru, jednak widz wychodzi z kina poruszony. To piękny film o samotności starszych osób, ale też o umierającej islandzkiej wsi. Wraz z tym pokoleniem zdają się wymierać stare tradycje: wspólne śpiewy przy pędzeniu owiec, przywiązanie do przyrody, ale też potrzeba kontaktu z drugim człowiekiem. Ważnym problemem jest tu też wolność człowieka: tracimy ją wraz z procesem starzenia się, kiedy zaczynają decydować za nas własne dzieci i pielęgniarki, ale tracimy ją także wtedy, kiedy odłączymy się od Matki Natury.

Emiliana Konopka

Ostania farma w dolinie

tytuł oryginalny: Siðasti bærinn í dalnum
reżyseria:  Óskar Gíslason, Ævar Kvaran
rok produkcji: 1950
kraj: Islandia

ostatniafarmawdolinie

Film z gatunku “familijne” to opowieść o rodzeństwie mieszkającym na tytułowej farmie z ojcem i babcią. Borgur spędza beztroskie dzieciństwo nad rzeką lub budując mały domek dla lalek (ale bez lalek) oraz na zabawach z siostrą i gospodarskimi zwierzętami. Pewnego dnia spotyka nad potokiem karła, który zgubił w nurtach rzeki czapkę niewidkę… Pomoc krasnalowi sprawi, że chłopiec będzie mógł liczyć na wsparcie Królowej Elfów w trudnych momentach. Okaże się, że pomoc wkrótce się przyda – para trollów próbuje pozbyć się ostatniej rodziny z opustoszałej już doliny i pod postacią ludzką dostają się do domostwa, aby wykraść chroniący rodzinę amulet.

To jeden z najstarszych filmów w kinematografii islandzkiej i trzeba przyznać, że ówczesne możliwości i stan wiedzy na temat produkcji filmów dodają temu obrazowi mnóstwo uroku. Jest to oczywiście opowieść dla dzieci, pełna magicznych stworów z islandzkiego folkloru, ale dorosły odnajdzie tu to, czego kino islandzkie stara się unikać – właśnie tego mitycznego świata “ukrytych ludzi”. Proste efekty specjalne, głównie polegające na znikaniu lub pojawianiu się postaci i przedmiotów poprzez mniej lub bardziej udany montaż czy fakt, że dźwięk często nie pokrywa się z obrazem nie przeszkadzają widzowi, bo film jak na lata 50. jest naprawdę bardzo dobry, choć być może za długi, nużący. Wielkim atutem jest piękna ścieżka dźwiękowa.

Emiliana Konopka

Fíaskó

tytuł oryginalny: Fíaskó
reżyseria:  Ragnar Bragason
rok produkcji: 2000
kraj: Islandia, Dania, Niemcy

fiasko.png

“Fíaskó” to film z gatunku wielowątkowych opowieści, opowiadający oddzielne historie postaci powiązanych więzami pokrewieństwa i mieszkających pod jednym dachem. Najpierw poznajemy Karla, rezolutnego emeryta, który podkrada córce pieniądze i zakochuje się w wygasłej już gwieździe filmowej z problemami z pamięcią, Heldze (fenomenalna Kristbjörg Kjeld). Druga historia dotyczy Júlíi, jego wnuczki, która samotność po swoim chłopaku wyjeżdżającym często na morze wypełnia nocnymi schadzkami z zamężnym mężczyzną, obaj zresztą są w niej szaleńczo zakochani. Jej matka, Steingerdur, nie może jednak pochwalić się równym powodzeniem u mężczyzn; podkochuje się w charyzmatycznym pastorze Samuelu, który z kolei chętnie wydaje pieniądze na luksusowe samochody i uprawianie nierządu ku chwale Bożej.

Film ten na tyle wyróżnia się od innych obrazów z tego gatunku, że punkty styczne opowieści nie są sztuczne ani nachalne; mamy tutaj tak naprawdę opowiedzianą tę samą historię, ale z trzech różnych punktów widzenia. Z początku niejasne sceny w drugiej lub trzeciej odsłonie zostają wyjaśnione, najczęściej z typowo islandzkim komizmem. Nierzadko zresztą całość ociera się o prześmiewczość, chociażby z (nad)gorliwej religijności prostych ludzi czy postaci pastora-erotomana. Naprawdę warto obejrzeć!

Emiliana Konopka

Gnarr

tytuł oryginalny: Gnarr
reżyseria:  Gaukur Ulfarsson
rok produkcji: 2010
kraj: Islandia

gnarr

Jeden z najbardziej zabawnych dokumentów, jakie można znaleźć. Jona Gnarr to komik i aktor, który zdecydował się rozpocząć karierę polityczną, aby w końcu zacząć zarabiać godziwe pieniądze i mieć samochód z szoferem. Wykorzystując pokryzysową falę niechęci do polityków, chciał wprowadzić powiew świeżości do ratusza i wziął udział w wyborach lokalnych w Reykjaviku. Swoją Najlepszą Partię założył, aby skończyć z nudą w polityce, stworzyć bardziej ludzką przeciwwagę dla sztywnego i poważnego establishmentu czy wręcz rozwalić system. Gnarra nie sposób nie lubić i, co więcej, nie kibicować mu w obserwowanych na filmie staraniach o fotel burmistrza Reykjaviku.

Jon jest centralną postacią tego dokumentu, występuje niemal w każdej scenie, słyszymy niemal wyłącznie jego wypowiedzi. W końcu jest prawdziwym przywódcą. I nie mamy go dość, ma tak olbrzymie poczucie humoru i pogodę ducha. Kamera towarzyszy mu w spotkaniach z wyborcami, spełnianiu nudnych obowiązków politycznych, jak stawianie się na zebraniach i wysłuchiwanie innych kandydatów. I kiedy tamci mówią o opiece socjalnej, przedszkolach i imigrantach, Gnarr ma w zanadrzu ciekawsze uwagi: poświęca swoje przemówienie temu, jak często ludzie mylą się co do tego, kto należy do rodziny Muminków. Wydaje się absurdalnym wyborem na burmistrza Reykjaviku. Większości z obietnic jego partii nie można traktować poważnie (darmowy Disneyland, anulowanie długów), więc w zasadzie nie sposób się domyślić, czego się po jej ewentualnych rządach spodziewać. Ale poparcie rosło. Gnarr nie tylko bawi, ale i uczy. Pokazuje, że możliwa jest inna, szczera, bezpretensjonalna i uśmiechnięta twarz polityki. Twierdzi, że komedia świetnie się sprawdza w zarządzaniu, bo wymaga kreatywności i skuteczności. Trzeba znaleźć sposób, by uszczęśliwić ludzi. Widzów w kinie na pewno mu się udało.

kp

Islandzkie marzenie

tytuł oryginalny: Íslenski draumurinn
reżyseria: Róbert I. Douglas
rok produkcji: 2000
kraj: Islandia

islandzkiemarzenie

Nawiązujący stylistyką do paradokumentu film „Islandzkie marzenie” opowiada o losach zafascynowanego footballem Tótiego, który próbuje swoich sił w biznesie. Jego marzenie mogłoby właściwie dotyczyć człowieka pod każdą szerokością geograficzną – Tóti chce urządzić się w życiu, a przy tym się nie narobić. Chodzi od sklepu do sklepu, próbując zachęcić właścicieli do sprzedaży tanich bułgarskich papierosów Opal, których jest jedynym przedstawicielem w tej części świata. Choć nie sprawia wrażenia poważnego człowieka (czym zniechęca potencjalnych kontrahentów), pełni w życiu bardzo poważną rolę ojca kilkunastoletniej dziewczynki, z której matką się rozstał. Próbuje być też partnerem dla swojej nowej 17-letniej dziewczyny. A właściwie po prostu tkwi w tych relacjach, będąc sobą – egoistycznym, leniwym kombinatorem, pochłoniętym graniem w mecze na komputerze. Jedyne sfery, w których przejawia jakikolwiek wysiłek, to jego raczkująca, nie do końca legalna działalność biznesowa i granie w piłkę nożną, ale i tu, nawet próbując oszustw, nie odnosi sukcesów. Poczynania Tótiego w ciągu filmu komentują jego bliscy, w tym sąsiad (w tej roli świetny Jon Gnarr), który uważa, że potrzeba mu właściwie tylko dobrej kobiety.

Film ma wiele  zabawnych momentów, choć w zasadzie dotyczy spraw “przyciężkich”: szarzyzny zwykłego, średnio udanego życia i wyzwań (aby ogólnie mówiąc radzić sobie w życiu), którym z wygody nie chce się zwyczajnie sprostać. I przyznajmy, miewa dłużyzny. Tóti nie wzbudza szczególnej sympatii, choć pewnie wielu z nas jest w stanie go zrozumieć i nawet mu współczuć, że ma pod górkę, a wszyscy wokół, łącznie z przykładnym sąsiadem, czegoś od niego chcą. Można uznać, że jest przerysowaną postacią, a reżyser “zabawnie krytykuje wiele stereotypów na temat współczesnych Islandczyków”. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że takich prawie 100-procentowych Tótich na świecie nie brakuje. Czy weźmie się w końcu w garść i spełni oczekiwania, jakie ma społeczeństwo wobec blisko 30-letniego faceta? Na szczęście doczekamy i życiowo pozytywnego akcentu, światełka na koniec.

kp

Tak czy siak

tytuł oryginalny: Á annan veg (EN: Either way)
reżyseria: Hafsteinn Gunnar Sigurðsson
rok produkcji: 2011
kraj: Islandia

takczysiak

Akcja toczy się w roku “1980 something” i już ta informacja pokazuje, że film będzie o sprawach niekonkretnych, mogących przytrafić się każdemu, ale – jak to w kinie islandzkim – opowiedzianych w niecodzienny sposób. Dwaj młodzi mężczyźni, Finnbogi i Alfred spędzają lato na islandzkim pustkowiu oznaczając asfaltową drogę. O celowości ich zajęcia świadczy frekwencja samochodów w okolicy – spotykamy kilkakrotnie tego samego kierowcę ciężarówki, który przywozi robotnikom zimną Colę i bimber domowej roboty. Poza tym wiemy też, że miasto znajduje się w miarę niedaleko, bo można tam dojechać w kilka godzin (na przykład na piątkową imprezę). Obu bohaterów nie łączą jedynie relacje zawodowe; Finnbogi spotyka się ze starszą siostrą Alfreda, która została na lato z córką w Wiedniu. Mężczyzna nie może doczekać się powtórnego spotkania, uczy się niemieckiego i pisze romantyczne listy do kobiety swojego życia. O dekadę młodszy Alfred marzy raczej o dziewczynie, która “przytuliłaby jego małego”, a samotne noce spędza na masturbowaniu. Pączkująca przyjaźń pomiędzy bohaterami zostanie gwałtownie zerwana, kiedy z Austrii przyjdzie list informujący Finnbogiego o zerwaniu…

Zdawałoby się, że film, w którym akcja toczy się w jednym miejscu i głównie pomiędzy dwiema postaciami, w dodatku mało rozmownymi, to idealny przepis na klapę. Trzeba jednak przyznać, że momenty ciszy służą obrazowi – budują napięcie, bo widz wielokrotnie musi długo czekać na rozwój sytuacji; rozmowy zawiązują się, ale za odpowiedzi muszą starczyć nam półsłówka i późniejsze pociągnięcie narracji. Cisza islandzkiego interioru (czasem wypełniona muzyką disco lub kasetą z niemieckimi rozmówkami) to jakby główny środek ekspresji filmu. Jeśli chodzi o scenariusz, mamy tu do czynienia z typowo “męskimi” problemami rozwiązywanymi w typowo męski sposób. Momentami przypomina “Tajemnicę Brokeback Mountain”, ale bez wątku homoseksualnego.

Emiliana Konopka

Życie na kredycie

tytuł oryginalny: Vonarstræti
reżyseria: Baldvin Zophoníasson
rok produkcji: 2014
kraj: Islandia

życienakredycie

Trzeba przyznać, że polski tytuł filmu jest bardzo mylący, bo implikuje komedią, a obraz Zophoníassona z pewnością komedią  nie jest. Splatają nam się tutaj wątki trzech bohaterów w jakiś sposób powiązanych z życiem na kredyt. Eik (Hera Hilmarsdóttir) to 24-letnia matka, która za dnia pracuje w przedszkolu, ale dla spłacenia ogromnego długu w banku nocami oddaje swoje ciało wiekowym biznesmenom. Sölvi (Thor Kristjansson) to była gwiazda futbolu, który ze względu na poważną kontuzję rozpoczyna karierę w świecie islandzkiej finansjery, ale szybko przekonuje się o konieczności zmieniania liczb w raportach w celu ocalenia firmy. Móri (Þorsteinn Bachmann) natomiast wciąż nie spłacił swojego życiowego długu względem przeszłości i samego siebie; błąkający się po pubach świetny poeta i znany pisarz nie może pogodzić sobie z błędami młodości. Każdy z nich ma przykre doświadczenia na swoim koncie, ale nie wszystkim uda się je przezwyciężyć.

To naprawdę dobry, przejmujący film. Miesza się w nim ludzka bezsilność próbująca zmierzyć się z niesprawiedliwymi przeciwnościami losu, ale też nadzieja: obecność drugiej osoby, ambicja czy po prostu wewnętrzne ciepło pozwala na krótkie chwili szczęścia i zapomnienia. Choć bohaterowie wcale nie są biali ani czarni, dobro w pewnym sensie zwycięża. Ale trzeba na nie zapracować szczerością. Do znakomitej gry aktorskiej należy zaliczyć jeszcze jeden plus filmu: muzykę Ólafura Arnaldsa.

Emiliana Konopka

Duszpasterstwo pod lodowcem

tytuł oryginalny: Kristnihald undir Jökli
reżyseria: Guðný Halldórsdóttir
rok produkcji: 1989
kraj: Islandia

duszpasterstwo

Adaptacja powieści islandzkiego laureata Nagrody Nobla, Halldóra Laxnessa o tym samym tytule. Do diecezji w Reykjaviku zjeżdżają się głowy najważniejszych religii świata, aby debatować nad problemem lokalnego biskupa. Jego młody “misjonariusz”, Umbi (Sigurður Sigurjónsson) przygotował niepokojący materiał podsumowujący jego wyjazd zwiadowczy do duszpasterstwa pod lodowcem Snæfellsjökull. Podobno tamtejszy pastor nie grzebie zmarłych, żyje bez żony i zaniedbuje życie duchowe swoich wiernych. Gdy Umbi dociera na zachodnie wybrzeże, okazuje się, że zwyczaje i nastawienie do życia mieszkańców parafii jest dość zaskakujące. Gospodyni pastora codziennie wypieka 17 różnych rodzajów ciast, podczas gdy sam pastor znajduje więcej powołania w podkuwaniu koni i reperowaniu kuchenek, niż odprawianiu mszy świętych. Kościół właściwie zabity jest deskami i całkowicie nieużywany, a duchowny wprost podkreśla, że nie wierzy w żadne doktryny. Wydawałoby się, że życie mieszkańców parafii płynie zwyczajnie: nie ma w nim miejsca na katolickie praktyki, za to zupełnie normalnym jest pogański kontakt z naturą czy wiara w wskrzeszenie umarłych i szamańskie uniesienia.

Zarówno powieść, jak i film na jej podstawie, to prześmiewcza satyra na życie religijne Islandczyków. Tam, gdzie luteranizm spiera się z wiarą w elfy, dociera również prąd New Age i zachłyśnięcie “nowinkami” spoza wyspy (jest i coś dla ciała: wafelki Prince Polo). Fabuła jest jednak na tyle absurdalna, a akcja w wielu punktach zaciąga widza w kozi ruch, że reżyser, Guðný Halldórsdóttir (nota bene wnuczkę Laxnessa) można nazwać islandzkim Davidem Lynchem. Surrealistyczny klimat ze złośliwym, elfim śmiechem w tle, stawia nas w pozycji głównego bohatera “może na skutek halucynacji, zmęczenia, czy głodu, opisałem owe wydarzenia w sposób chaotyczny”…

Emiliana Konopka

Zaraz wracam

tytuł oryginalny: Skrapp út (EN: Back soon)
reżyseria: Sólveig Anspach
rok produkcji: 2008
kraj: Islandia, Francja

backsoon

Anna (Didda Jónsdóttir) to niezależna kobieta w średnim wieku z dwojgiem synów, których ojcowie nie są znani. Z zawodu Anna jest największym dealerem marihuany w Reykjaviku, w wolnym czasie zaś pisuje poezję (na przykład na ścianie w swojej kuchni). Kiedy pewnego dnia jedzie na umówione spotkanie z dostawcą, zostawia pusty dom z tabliczką “zaraz wracam” na drzwiach. Wkrótce okazuje się, że “zaraz” przedłuży się o całą dobę, a zniecierpliwiony klienci na głodzie w oczekiwaniu na swoją karmicielkę urządzają w jej salonie przyjemną imprezę. Lokalną biznesmenkę zatrzymały bowiem wypadki losowe i dziwne znajomości: wspólna konsumpcja gofrów z rodziną zarządcy pobliskiego więzienia i turystką z Irlandii, ratowanie starego znajomego przed nieudaną próbą samobójczą, poznanie wielkiego fana jej poezji, który przyjeżdża specjalnie z Francji, by ją poznać, a przede wszystkim próba odzyskania telefonu komórkowego połkniętego przez gęś.

Wszystko to brzmi cudacznie, ale – chodź wszystko to całkowicie wykracza poza standardowy program dnia naszej bohaterki – mamy wrażenie, że mogło się to wydarzyć naprawdę. Sama Didda Jónsdóttir, którą możemy oglądać w “Nawałnicy” w zupełnie innej roli, okazuje się świetną, bardzo “plastyczną” aktorką. W pewnym sensie tworzy postać, której nie było jeszcze w islandzkim kinie: kobiety całkowicie decydującej o swoim losie, ciągle zjaranej i nierezygnującej z najbardziej szalonych marzeń. Ciekawy, inny obraz Islandii, niż ten, do której przywykliśmy. Świetny humor i współgrająca z klimatem muzyka.

Emiliana Konopka

Wir

tytuł oryginalny: Brim
reżyseria: Árni Ásgeirsson
rok produkcji: 2010
kraj: Islandia, Polska

brim

Ten film jest skomplikowany, trudny i dość smutny. Bo chyba życie rybaków takie jest. Islandczycy zresztą poświęcają im sporo miejsca w swoich filmach; trzeba pamiętać, że jednak długa tradycja rybołówstwa jest elementem wyspiarskiej tożsamości. Obraz ukazuje prawdę o życiu rybaków w czasie rejsu; z oszczędności zlecającego pracują po 16 godzin dziennie, do tego powodzenie kursu to prawdziwa loteria. Praca na łodzi wymaga siły i zdrowia, również psychicznego. Oczywiście czas wolny wypełnia się rozrywkami, takimi jak wspólne oglądania pornosa. Jednak wraz z rozwojem akcji poznajemy słabości bohaterów; nadmierna agresja czy społeczne wycofanie, a także depresja i samobójstwo – to przeszkody, z którymi muszą się zmierzyć Ludzie Morza, często trudniejsze niż sztorm albo awaria silnika.

Obraz powstał w koprodukcji z Polskim Instytutem Filmowym, gdyż reżyser: Árni Ásgeirsson jest absolwentem Łódzkiem Szkoły Filmowej (i pięknie mówi po polsku!). Jego drugi pełnometrażowy film w karierze jest jednak na wskroś islandzki; grają tu najznakomitsi aktorzy Islandii, z Ingvarem E. Sigurðssonem na czele, czy znanym z pokrewnego “Wirowi” “Na głębinie” Ólafurem Ólafssonem. Film powstał w oparciu o sztukę teatralną i prawdziwe historie. Być może dlatego znajdziemy tu kilka niewyjaśnionych scen i dziwnych zachowań bohaterów, co utrudnia całkowite wciągnięcie się w fabułę i jej śledzenie.

Emiliana Konopka

Ingaló

reżyseria: Ásdís Thoroddsen
rok produkcji: 1992
kraj: Islandia, Findlandia, Niemcy

ingalo

Tytułowa Ingaló (Sólveig Arnarsdóttir) pochodzi z małej miejscowości w północnej Islandii zajmującej się rybołówstwem. Ingaló ma kochanego brata, Sveinna; oboje marzą o wyrwaniu się z codzienności polegającej na pomocy ojcu na małej łodzi. Sveinn opuszcza ojca i zaciąga się do pracy na większym statku, wkrótce dołączy do niego siostra. Ingaló jest dziewczyną o trudnym charakterze, potrafi nieźle skopać faceta albo ugryźć policjanta, wysłano ją nawet na badania do Reykjaviku, ale stwierdzono jedynie jej ponadprzeciętną inteligencję. Tłem do historii rodzeństwa są realia zmieniającego się w latach 90. przemysłu rybnego; pracownicy strajkują ze względu na trudne warunki pracy, a właściciele zrzeszeni w Unii robią wszystko dla obniżenia kosztów.

Właściwie to nie wiadomo, o czym jest ten film. Zdecydowanie plątaninę zmieniających się scen i wątków oraz pojawiających się co raz nowych postaci spina sama tytułowa bohaterka, a wcielająca się w nią młoda aktorka jest zdecydowaną zaletą obrazu. Mamy także na drugim planie Ingvara Sigurðssona, ale do końca nie wiadomo, jaka jest jego funkcja. Niby Ingaló się w nim podkochuje, niby kieruje strajkiem robotników, a jednak pozostaje dość nudny i płaski. Film jako całość jest jednak mocno ciężkostrawny, choć do jego zalet należy wieloaspektowe przedstawienie Islandii lat 90. Fakt, że poza główną bohaterką i pozostającą w tle postacią chorego umysłowo  mężczyzny udającego, że jeździ po mieście samochodem nikt inny nie zasługuje na naszą uwagę, potwierdza tezę, że jest to film przeciętny.

Emiliana Konopka

Śmiech mewy

tytuł oryginalny: Mávahlátur
reżyseria: Ágúst Guðmundsson
rok produkcji: 2001
kraj: Islandia, Niemcy, Wielka Brytania

smiechmewy

Zadziwiające, jak niewiele powstało filmów islandzkich o tak jasnym odniesieniu do miejsca Ameryki w wyobraźni Islandczyków w latach 50. Poza “Śmiechem mewy” mamy w tej tematyce chyba tylko “Diabelską wyspę” Fridrikssona. A  temat jest bardzo ciekawy, bo od połowy XX w. Islandia ma więcej wspólnego z USA niż Europą. W filmie Guðmundssona poznajemy wcielenie “amerykańskiego snu” post factum. Freya (Margrét Vilhjálmsdóttir) wraca do rodzinnej wioski po śmierci męża, amerykańskiego żołnierza, którego poznała w trakcie II wojny światowej. Wraca jako bogini; kiedyś pulchna i nieatrakcyjna, teraz kusi mężczyzn piękną figurą, a swoje liczne kuzynki walizkami wypchanymi po brzegi eleganckimi sukienkami. Szepcze się, że przyjechała upolować sobie następnego męża i dość szybko – choć nie bez przeszkód – owija sobie wokół palca zamożnego inżyniera.

Walorem filmu jest sposób opowiedzenia tej historii: z punktu widzenia małej intrygantki i bacznej obserwatorki życia miasteczka, Aggi (Ugla Egilsdóttir). Agga już od przyjazdu Freyi wyczuwa, że towarzyszą jej jakieś złe moce; piękna, ale i stanowcza kuzynka potrafi być bardzo nieobliczalna i uparta. Z jednej strony wykorzystuje swoją urodę do sterowania mężczyznami i umie odegrać się nielubianej teściowej, ale ma też złote serce dla potrzebujących. Aggę niepokoją jednak jej nietypowe zachowania: dlaczego Freya chodzi nocami na wrzosowisko? W jaki sposób przeczuwa nadchodzące wydarzenia? Czy przypadkiem nie zabiła swojego męża? Film jest naprawdę barwny i zabawny, doskonała komedia obyczajowa.

Emiliana Konopka

Veðramót

reżyseria: Guðný Halldórsdóttir
rok produkcji: 2007
kraj: Islandia

vedramot

Co sprawiło, że z troje hipisów z młodości wyrosło na pastora, prawniczkę i menela? Dwudziestolatkowie z dobrych domów i z zaplanowaną im przez rodziców przyszłością wyruszają na północ do stojącego na pustkowiu gospodarstwa w miejscowości Veðramót. Będą zarabiać jako opiekunowie ośrodka dla trudnej młodzieży: nieletnich złodziei, sierot i wykorzystywanych seksualnie. Młodzi z hipisowską utopijnością próbują stworzyć w ośrodku przyjazne i luzackie zasady, terapią ma być praca w gospodarstwie, ale też robienie na drutach czy rozmowy przy kadzidełkach. Dzieciaki czują się tu faktycznie jak w domu, ale wraz z przyjazdem Disy (Hera Hilmar), atmosfera zaczyna się psuć. Dziewczyna, gwałcona przez ojczyma za przyzwoleniem matki-pijaczki, buntuje się przeciwko opiekunom i namawia innych podopiecznych do tego samego. Doprowadzi to do tragedii i zrujnowania życia jednemu z opiekunów.

Akcja toczy się w kolorowych latach 80., czasach dzwonów, haszyszu, gitar i podziwu dla Che Guevary, ale opowieść i podejmowanie w niej problemy są ponadczasowe. Bohaterowie muszą zmierzyć się z przeciwnościami realniejszymi od “make love, not war”, stykają się z prawdziwymi wadami społeczeństwa: kazirodztwem, przemocą w rodzinie, molestowaniem, porzuceniem. Ale też bezsilnością w rozwiązywaniu problemów – Disa zadaje bardzo ważne pytanie: dlaczego gwałcone dziewczyny więzione są w ośrodkach, a mężczyźni pozostają nieukarani?  Beztroscy hipisi przegrywają, pokonani własną bronią. Świetnie zawiązanie akcji, trzyma w napięciu, a wszystkie kwestie wyjaśniają się wraz z rozwojem fabuły. Świetna gra Hery Hilmar, choć grana przez nią postać jest przerażającą wypadkową dziecka z doświadczeniem patologii i dojrzewającą nastolatką – mieszanka niebezpieczna.

Emiliana Konopka

Pilot

tytuł oryginalny: Sódóma Reykjavik
reżyseria: Óskar Jonasson
rok produkcji: 1992
kraj: Islandia

Oglądając ten film, można właściwie zadać sobie pytanie, posługując się tytułem innej produkcji, mianowicie: “Czy leci z nami pilot?”. Sodoma Reykjavik – jedni nie wiedzą, czym jest, inni owszem, ale nie potrafią powiedzieć, gdzie się znajduje. A jest to nocny klub, którym włada islandzka mafia, która to z kolei próbuje z nie do końca wyjaśnionych przyczyn dopaść Moliego, brata Unnur. Kim jest Unnur? Widzicie, uruchamia się tu cały ciąg zmiennych i zdarzeń, przez który przechodzimy też w trakcie oglądania tego filmu. Wariacki ciąg, w który wpada główny bohater, chcąc odzyskać pilot do telewizora dla swojej niedołężnej matki. Już sam fakt, że ktoś ukradł z domu pilot, wydaje się być niedorzeczny. Ale gdy wyrusza w tę podróż po zagubionego pilota, reszta dzieje się już błyskawicznie. Mamy melinę z destylarnią, porwanie, koncert metalowy w klubie (przy którym samemu tupie się nóżką), przeczołgiwanie się przewodem wentylacyjnym, poparzenia i dużo taśmy klejącej, przebrania za rzymskich legionistów, budzenie się w materacu na łódce spływającej wartką rzeką, telepatyczne sterowanie telewizorem i wiele innych. Są powody do śmiechu, zresztą półuśmiech nie schodzi z twarzy właściwie przez cały seans. Ten film mówi dużo o islandzkim poczuciu humoru, które podobno jest specyficzne, ale jak widać w tym przypadku można zrozumieć się znakomicie. Jest przy tym zupełnie bezpretensjonalny i swobodnie wykorzystuje kilka znanych filmowych klisz. Lubimy tu wszystkich: i tych “dobrych”, i “złych”. Ninetiesowy koloryt subkultur na Islandii i ich lekkie, choć niepozbawione aspiracji, podejście do życia. A całe kino islandzkie, dzięki temu filmowi i “kilku” innym,  lubimy za poczucie absurdu i oswojenie dziwactwa.

kp

Serce z kamienia

tytuł oryginalny: Hjartasteinn (eng: Heartstone)
reżyseria: Guðmundur Arnar Guðmundsson
rok produkcji: 2016
kraj: Islandia, Dania

heartstoned.png

Debiutancki film pełnometrażowy Guðmundura Arnara Guðmundssona to historia dwóch nastoletnich chłopców, Þóra i Kristjána zamieszkujących jedną z islandzkich wsi na północy wyspy. To bliscy sobie przyjaciele, którym towarzyszymy podczas ich beztroskich wakacji, w ramach których łowią ryby, przesiadują na wysypisku, podrywają dziewczyny, ale też pracują na polu. Ich wzajemna relacja zdaje się ratować obu z nieciekawych sytuacji w domach; Þór jest wychowywany przez samotną matkę o nieciekawej reputacji, natomiast ojciec Kristjána ma problemy z alkoholem i skłonnościami do bijatyk i awantur. Obaj przeżywają też pierwsze momenty w poznawaniu swojej seksualności, która przeradza się we wzajemnie (do czasu) zainteresowanie.

Obraz Guðmundssona, choć być może odkrywa pewne tabu kultury wyspiarskiej, w żaden sposób nie wyróżnia się ze stereotypowych historii o homoseksualistach, które podaje nam chociażby Xavier Dolan. Historia cherubinowego chłopca zakochanego w swoim najlepszym przyjacielu i próbującego rozpaczliwie ukrywać ten fakt, oraz zmagającego się ze swoją, piętnowaną na prowincji, a szczególnie przez surowego ojca, orientacją, śmiertelnie zazdrosnego o obiekt swoich uczuć, to siłą rzeczy nic odkrywczego w tym gatunku. Sceny onanizujących się młodzieńców nie robią już na widzu większego wrażenia. Akcja miejscami nawet się dłuży, a pewne wątki nie mają istotnego znaczenia dla konstrukcji filmu. Produkcję ratuje jednak piękna oprawa: znakomite zdjęcia oraz muzyka, które wraz z bliskimi kadrami tworzą atmosferę intymności, złudzenie wkroczenia w skomplikowaną sferę prywatną dorastających chłopców.

Emiliana Konopka

W środku wulkanu

tytuł oryginalny: Jokullinn logar
reżyseria: Sævar Guðmundsson
rok produkcji: 2016
kraj: Islandia

Piłka islandzka przebudziła się i zaczęła realizować sen o światowym sukcesie kolejnymi silnymi wstrząsami, podobnie jak w tym samym czasie dawał o sobie znać wulkan pod lodowcem Vatnajokull. To najprostsze wyjaśnienie zagadkowego – jak na opowieść o losach drużyny futbolowej – tytułu dokumentu. I rzeczywiście historię przeplatają przepiękne ujęcia z terenu wybudzającego się wulkanu Bárðarbunga.

Nikt wcześniej nie był tak blisko drużyny – powiedział reżyser Guðmundsson tuż przed pokazem. Oko kamery towarzyszyło piłkarzom islandzkiej reprezentacji w wielu bardziej i mniej osobistych momentach, ale cały  ten czas atmosfera była jak najbardziej naturalna, a nawet entuzjastyczna. Praca nad dokumentem trwała dwa lata – film rozpoczyna się gorzkim momentem przegranego meczu eliminacji mistrzostw świata z Chorwacją w 2014 roku, a kończy – wiodąc przez pasmo sukcesów – przed dwoma ostatnimi spotkaniami w ramach Euro 2016. Luźny komentarz, który padł po przegranej dwa lata temu, okazał się proroczy:”Na Euro im pokażemy!”.

I choć na początku historii  drużynę ze łzami w oczach opuszcza weteran futbolu – Guðjohnsen – od samego początku seansu czuje się pewną ekscytację, zwłaszcza mając świadomość, że teraz wszystko już dąży do szczęśliwego finału. Pozytywny odbiór wzmaga sama atmosfera panująca “na planie” i wiele humorystycznych scenek.

Obraz jest świetnie zmontowany, zwłaszcza w momentach wydawałoby się mało spektakularnych – przedstawiania sylwetek poszczególnych piłkarzy. Możemy zobaczyć dużo archiwalnych nagrań domowych (uśmiechnięte chłopięce twarzyczki, pełne werwy kopanie w piłkę z innymi młodziakami czy rodzicem), podczas których pada dużo słów o tym, że profesjonalny futbol od zawsze był marzeniem każdego z chłopaków. Choć o ścisłym finale Euro dla islandzkiej drużyny do samego końca nikt marzyć nie śmiał: “Mały Islandczyk we mnie boi się, że dostaniemy porządne lanie” powiedział jeden z piłkarzy przed meczem z Holandią.

Ale mimo powszechnego niedowierzania, pozytywny duch w zespole pozostał, a podejście do pracy było w pełni profesjonalne. Pokazuje to na przykład sposób przeżywania samych występów piłkarskich – to, jaką zawodnicy odczuwają presję, jak dążą do perfekcji, koncentrując się przesadnie i niemal wyłącznie na popełnionych na boisku błędach. Jak poświęcają się dla piłki i drużyny, zostawiając w domu rodzące narzeczone.

Sukcesu islandzkiej drużyny upatruje się w niezwykłym zgraniu i szczerej przyjaźni między zawodnikami. I to można doskonale zaobserwować. Naturalnie zawodnicy różnią się od siebie, co dobrze pokazuje choćby podział miejsc w autokarze – na tych pewnych siebie, docinających innym wesołków, którzy zajmują tylną część i tych cichych, spokojnych, siedzących bliżej trenerów. Nawiasem mówiąc  Guðjohnsen ma swoje stałe miejsce na ostatnim siedzeniu przy oknie. Jednak wagę osobistych więzi i dopasowania na boisku często się podkreśla. Być może pomaga początkowe przełamanie wstydu – zgodnie z tradycją nowy w drużynie ma  w ramach otrzęsin jedno zadanie –  zaśpiewać wybraną piosenkę przed resztą drużyny. Po takim pełnym zażenowania karaoke czujesz się już częścią zespołu.

Więź powstała także między bohaterami a filmowcami. Do tego stopnia, że kiedy reżyser po serii trzech zwycięstw pomyślał: “O cholera, może wygrają wszystko i to nie będzie dobry film”, dla większej dramaturgii poświęcił się bramkarz, jak na zawołanie skręcając sobie bark. Bark wyleczony, film udał się świetnie.

I choć całość ma mocno marzycielski, romantyczny, wręcz mitotwórczy wydźwięk, to wszystko brzmi bardzo prawdziwie. W żadnym momencie nie czuć sztuczności czy taniości zagrań. Dokument mógłby posłużyć za nagranie pomocnicze dla coachów, ilustrując hasło “Możesz być zwycięzcą”. Nawet jeśli na początku nic na to nie wskazuje. I rzeczywiście – po ogromnym sukcesie dokumentu na wyspie – drużyny wykorzystują go na pokazach motywujących zawodników przed meczami.

kp

W zamrożeniu

tytuł oryginalny: Keep frozen
reżyseria: Hulda Rós Gudnadóttir
rok produkcji: 2016
kraj: Islandia

“Ta praca bardzo mi pomogła w wymyślaniu bzdur. Spędzając 16 godzin na fizycznym zajęciu przy -20 stopniach, bardzo pogrążasz się w myślach”, “Jest jak taniec albo noszenie swojej dziewczyny po 200 razy dziennie”. O czym mowa? Oczywiście o pracy przy rozładowywaniu trawlerów. Tysiące kilkudziesięcio kilogramowych paczek, mróz, a na wszystko zaledwie 16 godzin. W dawnych czasach bywały dwa dni.

W filmie od razu uwagę przykuwają piękne zdjęcia i kadry. Kiedy na nieruchomym obrazie obserwujemy część socjalną, oddzieloną od kamery zdobioną lamperią ścianą, i słuchamy odbywających się w środku rozmów. Kiedy patrzymy z góry na porządek jednakowych, białych kartonowych paczek.

Polski widz uśmiechem reaguje już od początku, kiedy słyszy w rodzimym języku soczyste przekleństwa z ust jednego z robotników.  Polaków w  dokach pracuje całkiem sporo i są ważnym bohaterem tego filmu. Jednego z nich współpracownicy nazywają nawet “tatą”, jest takim portowym Don Corleone.

W środowisku robotników pracujących przy rozładunku panuje maczyzm i (przekładające się na efektywność) współzawodnictwo. Trudno tam wejść nowemu – musi zdać sprawdzian z twardości charakteru, nie marudzić i nie dać się złamać fali niewybrednych żartów i docinków.

 Z jednej strony imponuje sprawność fizyczna, zwłaszcza na początku,  z drugiej to chucherko wygrywa w tej pracy z kulturystami. Sposobem –  wytrzymuje dłużej, pracując równym rytmem, przenosząc po jednej paczce, zamiast niepotrzebnie zaczynać od popisywania się siłą. To właśnie ta miarowość i choreografia ruchów tak  zafascynowała twórczynię filmu. Mimo że sama czynność przekładania paczek jest powtarzalna i okropnie monotonna, jeden z Polaków mówi, że kocha w tej pracy… różnorodność: “Każdy statek rozładowuje się inaczej, coś innego się przydarza”.

Oprócz smaczków i anegdot, dokument przedstawia problemy i  trud pracy w dokach. – To  wszystko jest w głowie, ciało się dopasuje – mówi jeden z bohaterów o kryzysowych momentach wyczerpującej fizycznie pracy. Przy tej monotonni trzeba zachować oczy i uszy szeroko otwarte oraz refleks – żeby uskoczyć w odpowiednim momencie w odpowiednim kierunku  – inaczej można stracić życie. Bo praca w dokach może trwać od 3 godzin do 20 lat. Jedni w tym czasie stracą sprawność w plecach, a inni wieczorem jeszcze pójdą pograć w koszykówkę.

Dowiadujemy się też o postępującej gentryfikacji portu – kiedy milej od śmierdzących i brudzących ryb zaczynają być widziane knajpy sushi i artyści  mieszkający w apartamentowcach, których osiedla mogłyby się rozrosnąć i wyrugować wreszcie hałasujące statki.

A robotnicy z doków, według bohaterów filmu, są siłą scalającą społeczeństwo. Podobnie jak sprzątacze, wykonują niewdzięczną i niewidzialną pracę, bez której jednak system szybko by się załamał: “Przecież my musimy rozładować ten statek, żeby mogło jakoś funkcjonować rybołówstwo”.

One thought on “Film

Leave a comment